Rozpaliłem ognisko. Na żeliwnej patelni od brata usmażyłem kiełbasę, cebulę i kawałki mięsa. Prosto, bez zbędnych dodatków. Ten smak – dymu, ognia i ziemi – jest nie do podrobienia. Jest w tym coś pierwotnego. Coś, co przypomina, kim jesteśmy bez technologii i pośpiechu. Jedzenie przy ogniu to rytuał. Czas spowalnia, myśli ulatują z dymem-wysoko. Smakuje. Zjadam wszystko. Dym oczyszcza.

Previous
Previous

24:0

Next
Next

Słuchał wiatru, znosił burze